pedanteria-pralnia-auschwitz04

Pedanteria: pralnia Auschwitz w Bielsku-Białej


Dziś ulica 11 Listopada to tętniący życiem deptak, pełen kawiarni, sklepów i spacerujących ludzi. Mało kto jednak pamięta, że ta reprezentacyjna arteria była kiedyś znacznie dłuższa i prowadziła aż w stronę Kęt, tam, gdzie dziś biegnie ulica Krakowska. Najpierw nazywała się po prostu Hauptstrasse – Główna. W 1908 roku jej środkowy odcinek przemianowano na Kaiser Wilhelmstrasse, potem na Jagiellońską, by w czasie niemieckiej okupacji otrzymała imię Hermanna Göringa. Po wojnie wróciła na chwilę Jagiellońska, później Feliksa Dzierżyńskiego, aż w końcu – 11 Listopada.

Zmieniały się nazwy, ustroje i granice, ale jedno miejsce na tej ulicy na zawsze zachowało swoją mroczną tajemnicę. To podwórze przy numerze 63.

Od koszul z kołnierzykiem do machin wojny

Na początku XX wieku nieruchomość należała do Ludwika Goldberga, właściciela zajazdu „Pod Zielonym Drzewem”. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej Henryk Reich uruchomił w oficynie od strony dziedzińca niewielką pralnię chemiczną. Nazwał ją „Pedanteria” – bo specjalizowała się w praniu męskich koszul ze sztywnymi kołnierzykami, wymagającymi precyzji i dbałości o każdy szczegół.

Przez kolejne lata pralnia działała spokojnie, niemal niezmiennie, mimo zawirowań historii. Wszystko zmieniło się dopiero wraz z niemiecką okupacją.

pedanteria-pralnia-auschwitz01
Kamienica z zewnątrz ulicy 11 Listopada

Wojna jako życiowa szansa

Po zajęciu miasta żydowskie mienie zaczęto przejmować masowo i za bezcen. Tak też „Pedanteria” trafiła w ręce Gustawa Schweitzera – nauczyciela w powszechnej szkole ewangelickiej i jednocześnie członka NSDAP. Dzięki koneksjom szybko dostrzegł w wojnie okazję do wzbogacenia się.

Nie minęło wiele czasu, gdy podpisał umowę z komendanturą obozu koncentracyjnego Auschwitz. W jednej chwili mała pralnia zmieniła się w ogromne przedsiębiorstwo. Pod koniec 1941 roku pracowano tu już na trzy zmiany. Kilka razy w tygodniu pomiędzy obozem a Bielskiem kursowały ciężarówki.

Przywożono nimi tysiące zakrwawionych pasiaków, mundury pomordowanych jeńców radzieckich oraz garderobę esesmanów. Załadunkiem i rozładunkiem zajmowali się sami więźniowie, pilnowani przez uzbrojonych funkcjonariuszy SS.

Po wojnie świadkowie mówili krótko i dosadnie: „Śmierdziało śmiercią”.

Strażnik z podwójnym życiem

Jednym z esesmanów nadzorujących transporty był Robert Sierek – rodowity bielszczanin, syn mistrza sukienniczego, weteran I wojny światowej. Po niej założył rodzinę, pracował w tkalni i prowadził pozornie zwyczajne życie. Gdy wybuchła kolejna wojna, podpisał volkslistę i wstąpił do Waffen SS Totenkopf – jednej z najbardziej fanatycznych formacji.

W obozie pełnił służbę „wzorowo”. Zachowały się dokumenty oraz zeznania więźniów potwierdzające, że osobiście zabijał ludzi. Za jedną z takich „akcji” otrzymał nagrodę – dwutygodniowy urlop i wyjazd do rodzinnego miasta.

robert-sierek-totenkopf
Robert Sierek – członek Waffen SS Totenkopf: zdjęcie pochodzi z beskidzka24.pl

I tu zaczyna się jego druga twarz. W przeciwieństwie do wielu innych esesmanów w pralni zachowywał się spokojnie. Nie bił, nie wrzeszczał. Zazwyczaj przyjeżdżał po bieliznę, po czym znikał na kilka godzin. Jego podwładni z eskorty, widząc jego zachowanie, również przestawali gorliwie pilnować więźniów. Wychodzili na miasto, traktując postój w pralni jak przerwę w pracy.

I właśnie wtedy „Pedanteria” stawała się czymś więcej niż tylko pralnią.

Azyl pośród piekła

Ponieważ załadunkiem zajmowali się więźniowie, a nadzór bywał pozorny, pralnia stała się nieformalnym łącznikiem między obozem a światem zewnętrznym. Przemycano grypsy, przekazywano paczki, wynoszono listy. Więźniowie czytali zdjęcia bliskich, czasem mogli przez krótką chwilę spojrzeć w oczy tym, których kochali.

W marcu 1944 roku wydarzyło się tu coś absolutnie niezwykłego. Na korytarzu pralni jeden z więźniów, Józef Światłoch, oświadczył się swojej przyszłej żonie Jadwidze. Pośród pary wodnej, zapachu detergentów i strachu rodziła się nadzieja.

Donos, który wszystko zakończył

Ten kruchy azyl nie trwał jednak długo. Kierownik techniczny zakładu, Tadeusz Borkowski – przedwojenny nauczyciel i harcmistrz – okazał się konfidentem Gestapo. To on doniósł, co naprawdę dzieje się w „Pedanterii”.

Wkrótce władze zakazały wysyłania do pralni więźniów pochodzących ze Śląska. Tym samym przecięto możliwość kontaktu z rodzinami. Pod koniec wojny przestano również przywozić do Bielska pasiaki – odtąd na sznurach schła już tylko bielizna esesmanów.

Robert Sierek zniknął bez śladu. Nie stanął przed sądem. Nie wiadomo też, co stało się z jego żoną i córką.

Cisza po wojnie

Po 1945 roku pralnia działała jeszcze przez długie lata – już pod innymi nazwami ulic. Ostatecznie zamknięto ją dopiero w latach 90. XX wieku. Potem budynek zaczął niszczeć. Zawalił się dach, z murów wyrosły drzewka, a całe podwórze na lata pogrążyło się w zapomnieniu.

W jednej z oficyn mieszkał przed wojną rabin Aron Halberstam – duchowy przywódca ortodoksyjnych Żydów Bielska i Białej. Zginął wraz z wieloma swoimi uczniami w czasie Zagłady.

pedanteria-pralnia-auschwitz07
Pedanteria: plac w środku przy 11 listopada 63 w Bielsku-Białej

Pamięć, która wraca

Historię „Pedanterii” jako jeden z pierwszych opisał Artur Pałyga we współpracy z historykiem Piotrem Kenigiem. Dzięki ich pracy miejsce to przestało być jedynie zapomnianą ruiną.

Dziś kompleks przy 11 Listopada 63 należy do miasta. Powstał projekt „Pralnia kreatywności”, który zakłada rewitalizację całej przestrzeni, stworzenie centrum kultury, miejsca spotkań, warsztatów, koncertów, kina i działań społecznych. Miasto zapowiada, że wojenne wydarzenia zostaną godnie upamiętnione.

Podwórze, które wciąż mówi

Dziś większość przechodniów mija bramę przy 11 Listopada 63 zupełnie obojętnie. Nie wiedzą, że właśnie tutaj:

  • prano zakrwawione pasiaki z Auschwitz,
  • przemycano listy i grypsy,
  • odbyły się wojenne zaręczyny,
  • obok siebie istniały okrucieństwo i ludzka nadzieja.

To jedno z tych miejsc, które nie krzyczy swoją historią. Ono ją szepcze – przez odpadający tynk, pękające mury i ciszę dziedzińca.

Plany dotyczące rewitalizacji tego miejsca zostały szeroko opisane w tym artykule.

/Pralnia śmierci i nadziei. Historia z podwórza przy 11 Listopada 63/

zdjęcia: Monika Pawlak

Źródła:

[1] Artur Pałyga, artykuł z „Gazety Wyborczej” 6 października 2010 roku,
[2] Julia Dykla, artykuł w #07 magazynie redakcjaBB,
[3] Marcin Płużek, artykuł beskidzka24.pl z 28 października 2023 roku,
[4] Adam Kanik, artykuł z bielsko,biala.pl z 12 marca 2025 roku,
[5] Marek Żuliński, bielsko.biala.pl z 28 marca 2017 roku.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.